Jakiś czas temu byliśmy z rodzinką w bardzo ciekawym miejscu. Park Przygód i Atrakcji, bo tak się właśnie nazywa, pozwolił nam zresetować się po ciężkim tygodniu pracy i odpocząć na świeżo skoszonej trawce. Jednak, nie o nim chciałem pisać.
Byliśmy głodni, po zjedzonych rano kanapkach, a na oferowane przez bar parkowy jedzenie nie mieliśmy ochoty. Kilka ruchów na smartfonie i zaleźliśmy restauracje U Mnicha, podjechaliśmy. Niestety nie było nam dane nic zjeść, bo siedząca w rozkroku na głównej sali Pani, nie wiem, czy to menadżerka, czy też właścicielka, z papierosem w ustach, dała nam wyraźnie do zrozumienia, że "jutro" ma komunie, chyba ze trzy w sumie i nie ma czasu się zajmować "zwykłymi z zewnątrz". Niedopuszczalne; wycieczki do Bytomia - Stolarzowic do w/w restauracji odradzam, bo nie wiadomo, czy w ogóle coś Wam się dostanie.
Trochę zniesmaczeni, a w zasadzie zdrowo wkurzeni, postanowiliśmy wrócić do domu i pojechać do naszej pizzerii, o której już trochę wiecie, bo o niej tu pisałem. Jednak po drodze coś mnie tknęło, tak jak na tych animowanych filmach zapaliła się nad mą wielką głową mała żaróweczka i zmieniłem trasę.
W finale dojechaliśmy w końcu do najlepszego bistro w jakim w ostatnich latach byłem.
Pamiętam, że ktoś, kiedyś coś na face booku o tym pisał, a intrygująca nazwa Tu Lis Ma Norę wbija się w pamięć niczym haczyk, którego ciężko wyciągnąć, a wyrwać się nie chce.
Mam Wam tyle do opisania, że nie wiem od czego mam zacząć.
Miejsce bajkowe. Twórczo urządzone z wykorzystaniem wiekowych elementów użyteczności gospodarczej, patrz starych skrzynek - świetny efekt. Na ścianach przezabawne, humorystyczne postery, które do tej pory wywołują uśmiech na mojej twarzy, bo przypomniały mi, że gwara śląska bywa czasem emfatyczna. Nie, nie podam Wam przykładów, musicie tam koniecznie zawitać i na własne oczy się przekonać.
Przywitała nas przesympatyczna Pani, z którą dało się porozmawiać. Zwyczajnie pisząc ciekawa była, twórcza i na poziomie. Doradziła, opowiedziała i z łatwością nawiązała też kontakt z moim bąblem, a on nie dla wszystkich jest tak otwarty.
Ale do sedna.
Zaświadczam całym swym doświadczeniem i każdym kubkiem smakowym, że wszystko, czego tu spróbowaliśmy jest robione metodą home made. To jednak nie wszystko. Kolokwialnie, to było smaczne, a nawet pyszne!
Niestety nie załapaliśmy się na robione na domowej bułce hamburgery, bo wyszły, ale zamówiliśmy sobie kilka rzeczy z karty.
Do wyboru były dwa kremy, brokułowy i selerowy. Postawiłem na selera i nigdy nie jadłem lepszego. Najłatwiejsze dania, nisko-składnikowe, najprościej zepsuć. Wiem, bo sam je robię i krem na ten przykład ze zwykłej marchewki wymaga doświadczenia, by wydobyć smak. Tak samo jest z selerem i szczerze jeszcze się tego nie podjąłem. Nie wiem jak, ale smak selera był tak wyrazisty o intensywnym aromacie, tak jak perfumy robione metodą enfleurage'u; wiem bo oglądałem Pachnidło. Do tego gałązka koperku. Wstyd się przyznać, ale i ją zjadłem.
Z karty stałej zamówiliśmy sobie ciabattę, wybraliśmy "cziken sznita". I tu zatrzymam się tylko na chwilę, bo poza ostrym, wyraźnie czosnkowym sosem czosnkowym (masło maślane, ale właśnie tak miało być; jak spróbujecie to zrozumiecie), który oczywiście był wyjątkowy, dobrze przygotowanym mięsie i odpowiedniej proporcji dodatków, następnym razem zamówię sobie samą ciabattę. Uwierzcie mi, to wystarczy. I nie chodzi o gabaryty tej ogromnej buły, której się można najeść na pół dnia, ona jest kongenialna! Puszystość, chrupkość skórki, dodatkość (wiem, że ma być dodatek, ale się tak rozpędziłem i co by się z autora można było pośmiać, zostawiam) ziół...marzenie!
Do wszystkiego zamówiliśmy sałatkę nicejską; o dziwo jako jedyną (najprawdopodobniej) oryginalnie nazwaną pozycje w menu. A przecież można by było nazwać, na ten przykład "szałot z lazura"*, albo"szałot od żabojada"**. Tak czy siak sałatka bez zastrzeżeń, tak jak lubimy.
Na popitkę domowa lemoniada z pomarańczy. Nie będę już pisać i zachwalać, bo sobie jeszcze pomyślicie, że mi zapłacili za to słodzenie. A ja to wszystko z dobrego serca i zwyczajnie non profit.
Tu Lis Ma Norę to od samego początku, od nazwy zaczynając, kosmicznie oryginalne miejsce. Znalazłem u nich na FB taki bardzo trafnie określający ich tekst, podkradam go śmiało i wstawiam na zakończenie:
"Z pasji do gotowania, z miłości do
jedzenia, z gospodarności wyssanej z mlekiem matki...Być może z odrobiną
szaleństwa i wariactwa, ale na pewno z ogromną wiarą...
Oto jesteśmy! Jesteśmy i chcemy dzielić się z Wami!
Zaczynamy od zera, ale rośniemy w siłę!"
Robicie to bardzo dobrze!
i Photo z drzwi z toalety:
*szałot, czyli sałatka, a z "lazura" to z lazurowego wybrzeża, bo tam właśnie, jak wiecie (mam nadzieję) leży Nicea
**skojarzenie z żabojadem jest oczywiste, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz